» Blog » Wyzwanie książkowe 2015 - Tygodnie od #43 do #46
20-11-2015 11:45

Wyzwanie książkowe 2015 - Tygodnie od #43 do #46

W działach: Wyzwanie książkowe, Wyzwanie książkowe 2015, Książki | Odsłony: 379

Wyzwanie książkowe 2015 - Tygodnie  od #43 do #46

I kolejny dwutygodniowy ( + dwa dni) poślizg w tym roku, spowodowany tranzycją i koniecznością kursowania Kraków-Sosnowiec. Jednak dzięki temu udało mi się przeczytać chyba rekordową ilość książek w przeciągu ostatnich kilkunastu dni – nadzieja na przebicie setki w tym roku ciągle żywa.

Natomiast od kilku tygodni praktycznie nie czytam komiksów – co zacznę, to odstawiam po kilkunastu stronach.

 

 

 

Wróżenie z wnętrzności – Wit Szostak, Powergraph 2015 (Kindle)

Recenzję tej książki możecie już przeczytać na Polterze, więc powiem tylko, że to naprawdę niesamowita opowieść, zarówno pod względem języka jak i struktury. Szostak wciąga czytelnika w swój świat i nie wypuszcza.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zmysł udziału. Wybór wierszy  - Wisława Szymborska, Wydawnictwo Literackie 2006

Pierwszy tomik poezji w tym roku (i chyba pierwszy od dawna, dawna) przeczytany przeze mnie, a zgarnięty przy okazji promocji polskich noblistów w WL-u (zakupiłem też sporo Miłosza). Króciutka książeczka, z której spodobało mi się parę wierszy, ale nic nie zostało mi w głowie na dłużej. Szukam dalej.

 

 

 

 

 

 

 

 

Understanding the Lord of the Rings. The Best of Tolkien Criticism – antologia, Houghton Miffin 2004

Czyli kolejna książka czytana for the sake of magisterka. I tak jak zachwycałem się The Road to The Middle-Earth Shippeya, tak tą antologią (zresztą jest tu jeden esej Shippeya ze wspomnianej książki) jestem nieco rozczarowany. Jej redaktor wybrał teksty z niemal czterdziestu lat krytyki (ale tylko pozytywnej) Tolkiena, więc część wydaje się mało ciekawa, nieaktualna. Są tu też teksty bardzo ogólne, czy zajmujące się Tolkienem od strony, która zupełnie mnie nie interesuje (np. ciekawy tekst W.H. Audena) – ale znalazłem tu też sporo dobra, jak eseje o korzeniach literackich poszczególnych bohaterów czy wyjątkowym bohaterstwie Sama.

Cytując Staszka Krawczyka: „6+”.

 

 

 

 

 

Strefa interesów – Martin Amis, Rebis 2015

Amisa zgarnąłem w imię poszerzania puli znanych autorów i z miejsca trafił na listę „chcę go więcej”. Choć z lekkim zdziwieniem zauważyłem, że w Polsce nie ukazało się zbyt wiele jego tekstów, hm.

Strefa interesów wzięła mnie pomysłem – oto pokazanie działania mechanizmów Zagłady i funkcjonowania obozu koncentracyjnego z perspektywy niemieckich żołnierzy i zarządców. Pomysł-tabu w naszej kulturze. I do tego świetnie zrealizowany – Amis tworzy wiarygodne charaktery, pokazuje to, że dla nazistów taka kolej rzeczy była normalna, że do pewnego momentu wszyscy byli zapatrzeni w Hitlera i wartości, które głosił. Dlatego, momentami, to bardzo przerażająca książka.

 

 

 

 

 

Ewangelia wg Lokiego – Joanne M. Harris, Akurat 2015

To z kolei dość swobodna interpretacja/adaptacja mitów skandynawskich, przedstawiana z perspektywy wiecznie pokrzywdzonego i nierozumianego Lokiego. Jest trochę zabawnie, trochę sarkastycznie, Harris dokonała ciekawego zabiegu literackiego, unowocześniając odrobinę język mieszkanców Midgardu – co przynosi mieszane rezultaty. Ta książka to taka ciekawostka na dwa popołudnia.

Pełna recenzja w Nowej Fantastyce.

 

 

 

 

 

 

 

Przejęzyczenie – antologia, Czarne 2015

Natomiast Przejęzyczenie okazało się jedną z najbardziej inspirujących książek, jakie przeczytałem w tym roku. To zbiór wywiadów z mistrzami polskich przekładów literackich,którzy maczali palce przy tłumaczeniach największych pisarzy i poetów światowej literatury – choć, z racji objętości, jest to wybór tłumaczy dość ograniczony. Ciekawostka – nie ma nikogo, kto zajmowałby się tłumaczeniem fantastyki, wszyscy zwywiadowani zajmują się wyłącznie „literaturą wysoką”.

Dlaczego inspirująca? Bo lektura tego jak ci ludzie podchodzą do literatury, do jej tłumaczenia, czym dla nich jest sam przekład, jak widzą rolę tłumacza jako twórcy/odtwórcy trochę przypomniało mi, dlaczego tak bardzo fascynuję się translacją. I dlaczego, nawet jeżeli miałbym stałą, pewną pracę, dalej chciałbym zajmować się literaturą.

Szczególnie ciekawe były także te momenty, kiedy tłumacze wyjaśniali jak zostawali tłumaczami i opisy jak to kiedyś się pracowało nad książkami. Duże brawa należą sie również Zofii Zaleskiej za inteligentne prowadzenie rozmów.

Polecam tę książkę każdemu, kto w jakikolwiek sposób zainteresowany jest przekładem literackim.

 

 

The Three-Body Problem – Liu Cixin, Tor Books 2014 (Kindle)

Próbuję być choć trochę na bieżąco z tym, co dzieje się książkowo na Zachodzie, więc kiedy dostałem okazję położenia łapy na zwycięzcy Hugo (dzięki, Marcin!), to długo się nie wahałem.

To powieść science fiction, która koncentruje się na astrofizyce, a zwłaszcza na tytułowym problemie trzech ciał (link). Wiąże się to z istnieniem hipotetycznej obcej cywilizacji i jej możliwym najazdem na Ziemię – na której to, co ciekawe, znajduje się całkiem sporo grono ludzi, którzy gotowi są zdradzić ludzkość, bo uważają, że jest na tyle zła i zepsuta, że nie powinna istnieć.

Dodajmy do tego, że książka dzieje sie w Chinach – zaczyna w czasie rewolucji kulturalnej, a trwa do współczesności; Cixin opisuje, dość znane prawdopodobnie i u nas, mechanizmy władzy ludowej i tego, jak komunizm walczy z wrogami narodu. To także interesujące spojrzenie na współczesną chińską mentalność.

Fabularnie jest dobrze, ale raczej przewidywalnie, najciekawiej wypada chyba wprowadzenie gry komputerowej jako sposobu rekrutacji członków organizacji. Jak trafi się okazja, to wezmę się za kontynuację, bo Three-Body Problem kończy sie w momencie, kiedy sytuacja robi się naprawdę interesująca.

 

 

 

Podwójne życie Pat – Jo Walton, Świat Książki 2015

Szkoda, że wydawnictwo zdecydowało się właśnie na taki tytuł – ten angielski (My Real Children) ujawniał znacznie mniej. Wybór tytułu nie zmienia jednak przyjemności, jaka płynie z lektury tej książki. Walton po mistrzowsku snuje opowieść o kobiecie urodzonej przed II WŚ – przedstawia jej wybory i ich konsekwencje, pokazuje z jakimi problemami musiały i wciąż muszą zmagać się kobiety, wskazuje pewne wartości, o które zawsze warto walczyć; a wszystko to w miarę prostym i zgrabnym językiem.

Jedynie zakończenie powoduje pewne poczucie niedosytu – wydaje się, że całej tej misternej historii brakuje wyraźnej kulminacji, a przedstawiony na końcu problem moralny jest dość trywialny i ograny.

 

 

 

Cytat tygodni:

Lepiej zaryzykować upadek, niż się poddać

Jo Walton, Podwójne życie Pat

 

Link do ściągnięcia pliku z moimi bieżącymi postępami czytelniczymi i dodatkowymi cyferkami.

Komentarze


mr_mond
   
Ocena:
0

„Ciekawostka – nie ma nikogo, kto zajmowałby się tłumaczeniem fantastyki, wszyscy zwywiadowani zajmują się wyłącznie „literaturą wysoką”.”

A mamy jakichś wybitnych tłumaczy fantastyki? (To nie jest pytanie z tezą, autentycznie się zastanawiam.)

20-11-2015 12:24
baczko
   
Ocena:
+1

Sam się trochę nad tym zastanawiałem. Są tłumacze, którzy wielokrotnie i od wielu lat robią dobre/świetne przekłady fantastyki i, czasami, sami aktywnie ją propagują lub zajmują się "kultowymi" autorami - np. Lech Jęczmyk, Michał Jakuszewski, Arkadiusz Nakoniecznik, Paulina Braiter czy Piotr Cholewa.

21-11-2015 01:05
mr_mond
   
Ocena:
0

„Paulina Braiter”

Nie.

21-11-2015 20:08
Z Enterprise
   
Ocena:
+1

Czyli kolejna książka czytana for the sake of magisterka.

Serio chcesz być magistrem od Śródziemia do końca życia? Już widzę tych pracodawców na pracuj.pl jak wybuchają śmiechem czytając aplikację. Nie rób sobie tego.

21-11-2015 20:44
Vukodlak
   
Ocena:
+1

Nie.

Porażająca argumentacja... Jeszczem się nie pozbierał.

21-11-2015 21:35
earl
   
Ocena:
0

Pełna recenzja w Nowej Fantastyce.

Twoja Bartku?

21-11-2015 22:06
baczko
   
Ocena:
0

@mr_mond

Czym Ci ta tłumaczka zalazła za skórę? ;)

@Z Enterprise

Nie do końca rozumiem komentarz - piszę pracę magisterską o Tolkienie, więc doczytuję potrzebne mi teksty.

@earl

Tak :)

22-11-2015 12:53
mr_mond
   
Ocena:
+1

Na przykład tym, że dopiero czytając Gaimana w oryginale odkryłem, że jest zabawny. Poza tym robiłem na studiach trochę badań stylometrycznych na jej przekładach i wyszło mi, że strasznie zaciera cechy stylu pisarzy – niezależnie kogo tłumaczy, to te przekłady są bardzo podobne. Dlatego nie mam o nich dobrej opinii.

22-11-2015 19:41
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Nie do końca rozumiem komentarz - piszę pracę magisterską o Tolkienie, więc doczytuję potrzebne mi teksty.

Baczko, ja broń boże nie krytykuję, ale chodzi mi właśnie o tę decyzję o zostaniu "naukowcem od bajki o niziołkach" - nie boisz się ostracyzmu na rynku pracy i dzieci sąsiadów śmiejących się za twoimi plecami? Magisterka jest na całe życie w końcu.

22-11-2015 22:22
Vukodlak
   
Ocena:
+1

Przesadzasz. Wygląda to tak jakbyś uważał magisterkę o Tolkienie za ujmę i piętno na całe życie. Z jednej strony to ukoronowanie studiów, ale z drugiej to tylko magisterium. Ludzie studiują co chcą i zgłębiają tematy, które dają im radość. Prace Tolkiena wielu ludziom dają radość. A ogarnięci i inteligentni dadzą sobie radę na rynku pracy, niezależnie czy są po kulturoznawstwie i stosunkach europejskich, czy po metalurgii lub konstrukcji maszyn.

Jeszcze w życiu nie widziałem sytuacji, gdy ktoś piętnował drugą osobę za temat pracy magisterskiej. I nie wyobrażam sobie czegoś takiego.

23-11-2015 10:00
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Wygląda to tak jakbyś uważał magisterkę o Tolkienie za ujmę i piętno na całe życie.

Dokładnie tak jest.

Z jednej strony to ukoronowanie studiów, ale z drugiej to tylko magisterium.

"Tyko" w Polsce. Wszędzie w cywilizowanym świecie to tytuł NAUKOWY, licencjat to ukoronowanie studiów i rozpoczęcie normalnej kariery zawodowej.

Ludzie studiują co chcą i zgłębiają tematy, które dają im radość.

Jak sobie za to zapłacą, nikomu nic do tego przecież. Ale pracodawca który, buli ciężkie podatki, VATy, ZUSy i inne haracze z których część idzie na państwową edukację, puknie się w czoło gdy zobaczy "darmozjada" który jest naukowcem o elfach i krasnalach i wścieknie się, że na takie pierdoły idzie jego kasa. 

 A ogarnięci i inteligentni dadzą sobie radę na rynku pracy, niezależnie czy są po kulturoznawstwie i stosunkach europejskich,

Znasz takich? Bo wszyscy których znam albo grają na gitarze na dworcach (kulturozawstwo) albo pracują jako sekretarki najniższego szczebla ("stosunki" europejskie).

Jeszcze w życiu nie widziałem sytuacji, gdy ktoś piętnował drugą osobę za temat pracy magisterskiej. I nie wyobrażam sobie czegoś takiego.

To mało widziałeś, Vuko, i masz słabą wyobraźnię.

Jak masz jakichś kolegów w bractwach, to popytaj, czy nie ma wśród nich np. archeologów z magisterkami w stylu "miecze wikińskie na ziemiach polskich w XI wieku". I jak im się wiedzie na rynku pracy. Może ci się wyobraźnia rozwinie. Zapewniam cię, że wielu z nich mieszka dalej z mamą, pracują dorywczo lub wcale, siedzą w piwnicy i udowadniają że szabla jest lepsza.

23-11-2015 11:12
mr_mond
   
Ocena:
+2

Ale tłumaczy nie pytają o temat magisterki, tłumaczy proszą o przetłumaczenie próbki.

23-11-2015 13:50
zegarmistrz
   
Ocena:
+1

Tak Zigzak ma rację. Osobiście znam dziewczynę, która magisterkę pisała o anime, potem doktorat o rosyjskim horrorze, a teraz chce się habilitować z podobnej tematyki. Niby ma pracę na uniwersytecie i wykłada jakąś filologię słowiańską, ale widać nie zmądżała, skoro tyle się musi uczyć.

Znam też gościa, który pisał magisterkę o mieczach wikingów (a teraz pisze o nich doktorat). Jest meytorycznym w dużym muzeum.

Oraz gościa, który robił bardzo rozwojowy doktorat ze strasznie poważnej dziedziny strasznie poważnej epoki na historii i teraz myje kible.

Kariera rzadko kiedy zależy od papierka, a bardziej od cech osobistych człowieka.

23-11-2015 15:52
Vukodlak
   
Ocena:
+3

@ZZ

Jesteśmy w Polsce i tytuł magistra nie jest naukowy. Pisząc o Tolkienie nie zostajesz "naukowcem z bajki o niziołkach", tylko pokazujesz, że opanowałeś aparat naukowy wybranej dziedziny nauki w wystarczającym stopniu. Tylko tyle i aż tyle. Nie ma tu miejsca na piętna, brzemię i inne bzdety. To nie jest doktorat, który kształtuje karierę i pracę naukową wyznaczając konkretne ramy i zainteresowania.

Może ty nie za wiele widziałeś w życiu i masz średnią wyobraźnię. Znam ludzi, którzy ograniczają pojęcie nauki do kierunków inżynierskich i zazwyczaj wykazują się jej brakiem. Problem w tym, że ludzka wiedza i rzeczywistość to coś więcej, niż zębatki i całki po powierzchni, jest jeszcze kultura, historia, religie i cała masa innych tematów i potrzeba ludzi którzy będą się nad tym pochylać. Może rynek pracy nie potrzebuje ich tylu, co inżynierów - niemniej też się na coś przydają.

I nie, nie znam za bardzo ludzi z bractw. Znam inżynierów, którzy długo szukali roboty, bo wierzyli naiwnie, że w naszych warunkach tacy ludzie są rozchwytywani (mimo hord inż. i mgr inż. wypuszczanych co roku z politechnik). Znam jednak ludzi po teologii, którzy trzepią niezły szmal właśnie na tych stosunkach europejskich. Handluj z tym.

23-11-2015 15:56
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Żeby być tłumaczem, mond, to trzeba coś tłumaczyć. A by być rozpoznawalnym tłumaczem, trzeba tłumaczyć rozpoznawalne rzeczy. Więc nie mówimy tu o tłumaczach, a co najwyżej o początkujących wyrobnikach, którzy bardzo szybko zmieniają pracę gdy okazuje się, że albo brakuje im talentu, albo konkurencja robi to lepiej. I wtedy nie mając czym się chwalić, popisują się swoją edukacją.

Zegarmistrz, ja zaś znam z dwa tuziny takich magistrów wikińskich, którzy dziś kładą posadzki albo prowadzą autobusy miejskie. I dobre kilkadziesiąt panienek, które próbowały robić karierę po filologii (jakiejkolwiek), a kończyło się na pracy w żabce lub biedronce. Ewentualnie zmywak w UK dla tych po filologii angielskiej.

Nie patrz na tych kilka procent, którym się udało. Patrz na te rzesze, którym się nie udało. Nie ma co robić baczkowi propagandy sukcesu rodem ze spotkania przedstawicieli handlowych (będziesz zwycięzcą) bo to niestety zweryfikuje rynek. I realistycznie ma kilka procent szans, że mu się uda. A jak się nie uda, to będzie tłumaczył etykietki w Jeronimo Martin. Wiem, bo znajoma po studiach tłumackich tak pracuje.

I to nawet bez magisterki o elfach. Po co sobie strzelać w kolano? 

Kończąc tę dyskusję - baczko, pewnie już za późno by coś zmienić, więc przynajmniej nie chwal się przy robieniu kariery, że jesteś uczonym od bajek.

23-11-2015 16:19
zegarmistrz
   
Ocena:
+1

Prawdę mówiąc takich, co im się nie udało zupełnie znam bardzo niewielu. W większości przypadków były to osoby, co do których można by powiedzieć, że to ich wina.

Z filologiami sprawa jest specyficzna, bo generalnie idą tam dwie kategorie ludzi: pasjonaci oraz ludzie, którzy nie dostali się na historię. Na historię natomiast idą też pasjonaci, albo ludzie, którzy nie dostali się na prawo. Jeśli należysz do drugiej kategorii to marnie z tobą. Potem spora część z nich faktycznie sprzedaje w żabkach. Przy czym w wypadku ludzi, których znam i wiem, że tak skończyli, to akurat mnie nie dziwi. Prawdę mówiąc to często są ludzie, których nie widzę w żadnej pracy. No, może jako pańszczyźnianych chłopów.

Mamy takiego jednego mędrca w pracy, ale to specyficzny człowiek. 6 miesięcy potrzebował, żeby się rozkładu pięter nauczyć.

Z tłumaczeniami sprawa wygląda inaczej. Wiem, bo kilku moich długoletnich przyjaciół się tym trudni. Generalnie problem jest taki sam, jak z dziennikarzami: magistra dziennikarza, podobnie jak magistra tłumacza nikt nie potrzebuje. Potrzebni są specjaliści. Jeśli np. znasz się na komputerach, literaturze, historii, rolnictwie, medycynie, farmaceutyce, budownictwie, budowie maszyn i znasz 2 języki prócz polskiego, to świetnie, doskonale nadajesz się na tłumacza. Piszesz do agencji tłumaczeń i za 2 tygodnie jesteś zawalony pracą, a po miesiącu dostajesz 3-4 tysiaki na rękę. Jeśli jedynym, co potrafisz, to znajomość jakiegoś, pospolitego języka, to masz problem.

Archeologowie to jeszcze bardziej specyficzny problem. Archeolog nie jest przydatnym zawodem. No faktycznie jak teraz o tym myślę, to byłbym w stanie wskazać kilka osób, które skończyły ten kierunek i mają lub miały spore probelmy ze znalezieniem pracy. Przy czym jeden to przypadek niezbyt reprezentatywny, bo to po prostu jest osoba skrajnie niedojrzała.

No ale archeologia to w zasadzie dziedzina niemal ściśle akademicka.

Choć ponoć do policji czasem ich przyjmują.

23-11-2015 16:47
Vukodlak
   
Ocena:
0

Jeśli np. znasz się na komputerach, literaturze, historii, rolnictwie, medycynie, farmaceutyce, budownictwie, budowie maszyn i znasz 2 języki prócz polskiego, to świetnie, doskonale nadajesz się na tłumacza. Piszesz do agencji tłumaczeń i za 2 tygodnie jesteś zawalony pracą, a po miesiącu dostajesz 3-4 tysiaki na rękę.

Najlepiej wszystko razem. =D W sumie to prawda, jeśli naprawdę znasz się na robocie, to znajdziesz pracę. Najśmieszniejsze w tym, że znać się na robocie i mieć odpowiednie studia, to w Polsce dwie różne rzeczy. Na przykład studia techniczne i kierunki inżynierskie prawie w ogóle nie przygotowują do właściwej pracy zawodowej, tylko zapychają łeb zbędną teorią (przygotowując raczej do doktoratu i pracy naukowej, niż robienia w zawodzie), a ludzie kończą je tylko po to żeby móc zdobyć odpowiednie uprawnienia. Z kolei studia humanistyczne uczą rzeczy konkretnych z punktu widzenia danej dziedziny, ale zapotrzebowanie na takich specjalistów na rynku pracy jest znacznie mniejsze i ich praca ma zupełnie inny charakter. W efekcie uniwersytety i politechniki opuszcza masa absolwentów, która nie ma nic do roboty (bo polibudy też produkują masę narybku, wbrew temu co myśli wielu malkontentów i zaklinaczy rzeczywistości).

23-11-2015 17:25
zegarmistrz
   
Ocena:
0

Tak. U mnie w mieście, w hucie szkła i w zakładach chemicznych, na taśmie produkcyjnej pracują głównie dwa typy ludzi: magistrzy prawa oraz inżynierowie-specjaliści od budowy dróg i mostów. Bardzo ciekawą opinię z kierunków technicznych ma też ceramika oraz olewnictwo. Znaczy się: odlewnictwo.

W sumie mama też oczy wypłakała, jak brat po trzecim roku rzucił studia i poszedł do korpo pracować jako programista.

Btw. Smiesznie jest z farmaceutami. Znam dwóch, obydwoje pracują w aptece na kasie, ale jakoś nie narzekają. Ciekawe czemu? Bez studiów nie mogą mi aspiryny sprzedać, czy co?

23-11-2015 17:40
Drachu
   
Ocena:
0

Btw. Smiesznie jest z farmaceutami. Znam dwóch, obydwoje pracują w aptece na kasie, ale jakoś nie narzekają. Ciekawe czemu? Bez studiów nie mogą mi aspiryny sprzedać, czy co?

Zabawne, ale niemal tak.
Zgodnie z przepisami w aptece non-stop musi przebywać farmaceuta. Zwykle to właściciel, ale jeśli apteka jest czynna długo, to zwykle kogoś sobie dobiera. Reszta obsługi to technicy farmacji (to ci bez identyfikatorów).

25-11-2015 14:51
lemon
    @mond
Ocena:
0

A mamy jakichś wybitnych tłumaczy fantastyki?

A mamy jakąś wybitną językowo fantastykę? Np. podobał mi się pod tym kątem "Atlas Chmur" i jego znakomity przekład, ale czy dla Ciebie to jest wybitna fantastyka?

27-11-2015 11:28

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.